BMW M5 - Zamach na
normalność
W
1985 roku organizacja terrorystyczna o nazwie BMW przeprowadziła
zmasowany atak na zmotoryzowaną ludność świata. Po
przeprowadzonych wcześniej testach na populacji o kryptonimach M535i
oraz M635 CSi bez ostrzeżenia wprowadziła na rynek uzależniający
narkotyk o nazwie M5. W latach późniejszych ukazywały się różnego
rodzaju nowe ewolucje owego stymulantu - M3, M Coupe i wiele innych, lecz to w jakim stopniu to wydarzenie wpłynęło na świat motoryzacyjny
(i nie tylko), można uznać za początek masowego uzależnienia
kierowców od „Madrenaliny”.
Pod maskę 4 drzwiowego, rodzinnego
auta trafił niemalże wyścigowy silnik, wcześniej zastosowany w
superaucie o sygnaturze M1. Nie zapomnę oczywiście wspomnieć o
dodatkowym jego pokręceniu o niecałe 10km. To i kilka innych
modyfikacji stworzyło najszybszy czterodrzwiowy sedan dostępny na
rynku. Jak wyglądał dzień prezentacji tego projektu przed
szefostwem BMW, Bóg jeden wie. Ale idę o zakład, że poranne
espresso musiało smakować wyjątkowo ;)
Czas
poszedł naprzód, a ludzie odkrywali kolejne używki. W 1988 roku
przedstawiono najnowszą odsłonę M5 o kryptonimie E34. Ta
pełnokrwista maszyna bezbłędnie kontynuowała sagę niemieckich
potworów w owczej skórze. Bezkompromisowy charakter niestety
zwrócił na siebie uwagę panów spod znaku czterech pasków i
kreszyku, długotrwale utożsamiając model z ówczesnymi
właścicielami. Ale po latach, ten epizod wydaje się być mało
znaczący. W dzisiejszych czasach utrzymane w nienagannym stanie
modele są przede wszystkim unikalne i osiągają niebotyczne ceny.
Większość modeli nosi niestety ślady niekompetencji kierowców,
próbujących ujarzmić demony spod maski. A były one potężne...
Pojemność 3.6 litra 315km, potem 3.8 litra 340km. Wszystkimi,
ciemnymi mocami dyrygowano pięcio, potem sześcio stopniową
manualną skrzynią biegów, co po wbiciu jedynki i naciśnięciu
pedału gazu powodowało istną psychodelę ogranicznika obrotów i
pisku mordowanych opon. W swoim wymarzonym garażu umieszczam ten
samochód z równym zdecydowaniem i pewnością z jaką dołączam do
swojej kolekcji kolejny album zespołu The Prodigy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz